Pierwszy dzień w
Indiach minął szybko. Dużo wrażeń jak na
kilkanaście godzin. Wprawdzie po wyjściu z samolotu, lotnisko im. Indiry Gandhi
okazało się wyglądać naprawdę przyzwoicie to wkrótce czekała mnie przeprawa z
taksówkarzem, który za przejazd 10 km zażądał sobie 50$ - skończyło się na 18,
ale „targi” o 5 nad ranem po długiej podróży to nie najprzyjemniejsze przeżycie.
Wejście do pokoju było pierwszym szokiem- nie było tam robaków, ani nic z tego ,
ale pomimo że był to pokój gościnny uczelni wręcz „ błagał” o sprzątanie. Po rozpakowaniu
się wyruszyłem na obchód – cały Jawaharlal Nehru University znajduje się w
środku lasu- kampus przypomina ogromny park. Ciągle słychać tu wrzaski jakiś zwierząt- w
sumie to początkowo nawet nie chciałem wiedzieć co to jest. Ostatecznie okazało
się jednak że to tylko papugi i pawie bo małp tu nie ma. Dzień od 10 do równo
19 upłynął mi na bieganiu od miejsca A do miejsca B z jednym papierkiem. Pomimo, że jest monsun i
najgorsze minęło to klimat i tak jak dla
mnie zabójczy- 2 prysznice dziennie i 4 razy zmieniana koszulka , dla
miejscowych normalna pogoda- trochę jakby chłodnawo. „Ciesz się, że nie
przyjechałeś miesiąc wcześniej jak było ciepło”.
Pierwsza podróż
autobusem i wizyta u lekarza. Oczywiście nie miałem pojęcia jak dostać się na
miejsce, ale zapytani ludzie z chęcią po raz 5 mówili mi jak dojść
(skorzystałem z porady „ pytaj sklepikarzy- oni wiedzą wszystko”). Przejście
przez jezdnię było pierwszym wyzwaniem, jako że polegało na przebieganiu pomiędzy
pędzącymi samochodami z nadzieją, że jakoś się uda… Udało się. Lekarz zapytał o moja rodzinę i tak dalej.
Stan mojego zdrowia nie za bardzo go jednak interesował. W końcu wystawił odpowiednie
zaświadczenie- jedno z miliona wymaganych przez uniwersytet. Droga powrotna nie
okazała się jednak tak łatwa- autobus trzeba było sobie bowiem złapać. Polegało
to na wybiegnięciu na jezdnię i krzyko- machaniu do kierowcy z nadzieją, że się
zlituje. Po załatwieniu większości spraw pozostał jeszcze akademik- pokój do
którego zostałem przydzielony zamknięty- współlokator albo uciekł, albo nie
życzy sobie towarzystwa, ja o 22 pytający się co mam ze sobą zrobić. Całe szczęście
miejscowi ludzie są dość otwarci i szybko znalazł się ktoś inny z kim mogłem zamieszkać
w pokoju. Co do wyglądu tego akademika, to mogę tylko powiedzieć, że szok to
zbyt słabe słowo, żeby go opisać – szczególnie
wygląd „toalety” oswojenie się z którą jest zapewne dla każdego Europejczyk
wyzwaniem (dla znających się na rzeczy powiem tylko, że jest na modłę
azjatycką). Wskazówki udzielone mi przez
jednego z wykładowców przed wyjazdem okazały się słuszne- pół roku w Indiach
może się okazać zbyt krótkim czasem żeby je naprawdę polubić- już dzisiaj wiem,
że pogodzenie się z tutejszą rzeczywistością zajmie takiemu „białasowi” trochę
czasu- kto wie czy rok wystarczy.
Drugiego dnia rano
wpadli studenci z organizacji komunistycznej, którzy są najsilniejszą grupą na
uczelni- organizują dzisiaj marsz- może wpadnę, chociaż niewiele zrozumiem to
łażenie z pochodniami w środku nocy może być dość ciekawe. Aparatu niestety
jeszcze nie mam, ale jak będzie to sweet focie popłyną strumieniem, o ile
pozwoli mi na to Internet w cenie 95 rupii za 1 GB- 7 złotych. To, plus tych
kilku miejscowych sprzedawców, którym oczy złowieszczo świeciły kiedy starali
się mnie naciągnąć na 3 razy wyższą cenę stworzyło pytanie- gdzie są te tanie
Indie o których słyszałem?
Parada studentów komunistów- o ile okazali się
być bardziej socjaldemokratami w naszym rozumieniu to cenią sobie jednak
wujaszka Lenina. Wiem już od teraz co
oznacza słowo dushman i kilka innych, których nasłuchałem się trochę przez te 2
godziny. Atmosfera nie do opisania- masa pochodni i ludzi zdzierających sobie
gardła nieustannymi okrzykami, niektórzy wyglądali trochę jak ogarnięci jakimś
quasi- religijnym uniesieniem. Na koniec
przemowa liderów ruchu, przerywana aplauzem tłumu . Ludzie przyjaźni, z chęcią
tłumaczący mi te różne hasła- dużo studentów języka rosyjskiego. Jak
powiedzieli mi moi współlokatorzy komunista na uczelni to ktoś, kto pomoże ci
nawet o 2 nad ranem, byleby tylko zdobyć głos w zbliżających się wyborach do
zrzeszenia studentów. Zobaczymy co czeka mnie dalej, ale z pewnością nudy tu nie
zaznam.