środa, 15 sierpnia 2012

dziwne dziwnego początki?

Pierwszy dzień  w Indiach  minął szybko. Dużo wrażeń jak na kilkanaście godzin. Wprawdzie po wyjściu z samolotu, lotnisko im. Indiry Gandhi okazało się wyglądać naprawdę przyzwoicie to wkrótce czekała mnie przeprawa z taksówkarzem, który za przejazd 10 km zażądał sobie 50$ - skończyło się na 18, ale „targi” o 5 nad ranem po długiej podróży to nie najprzyjemniejsze przeżycie. Wejście do pokoju było pierwszym szokiem- nie było tam robaków, ani nic z tego , ale pomimo że był to pokój gościnny  uczelni  wręcz „ błagał” o sprzątanie. Po rozpakowaniu się wyruszyłem na obchód – cały Jawaharlal Nehru University znajduje się w środku lasu- kampus przypomina ogromny park.  Ciągle słychać tu wrzaski jakiś zwierząt- w sumie to początkowo nawet nie chciałem wiedzieć co to jest. Ostatecznie okazało się jednak że to tylko papugi i pawie bo małp tu nie ma. Dzień od 10 do równo 19 upłynął mi na bieganiu od miejsca A do miejsca B  z jednym papierkiem. Pomimo, że jest monsun i najgorsze minęło to  klimat i tak jak dla mnie zabójczy- 2 prysznice dziennie i 4 razy zmieniana koszulka , dla miejscowych normalna pogoda- trochę jakby chłodnawo. „Ciesz się, że nie przyjechałeś miesiąc wcześniej jak było ciepło”.

Pierwsza podróż autobusem i wizyta u lekarza. Oczywiście nie miałem pojęcia jak dostać się na miejsce, ale zapytani ludzie z chęcią po raz 5 mówili mi jak dojść (skorzystałem z porady „ pytaj sklepikarzy- oni wiedzą wszystko”). Przejście przez jezdnię było pierwszym wyzwaniem, jako że polegało na przebieganiu pomiędzy pędzącymi samochodami z nadzieją, że jakoś się uda… Udało się.  Lekarz zapytał o moja rodzinę i tak dalej. Stan mojego zdrowia nie za bardzo go jednak interesował. W końcu wystawił odpowiednie zaświadczenie- jedno z miliona wymaganych przez uniwersytet. Droga powrotna nie okazała się jednak tak łatwa- autobus trzeba było sobie bowiem złapać. Polegało to na wybiegnięciu na jezdnię i krzyko- machaniu do kierowcy z nadzieją, że się zlituje. Po załatwieniu większości spraw pozostał jeszcze akademik- pokój do którego zostałem przydzielony zamknięty- współlokator albo uciekł, albo nie życzy sobie towarzystwa, ja o 22 pytający się co mam ze sobą zrobić. Całe szczęście miejscowi ludzie są dość otwarci i szybko znalazł się ktoś inny z kim mogłem zamieszkać w pokoju. Co do wyglądu tego akademika, to mogę tylko powiedzieć, że szok to zbyt słabe słowo, żeby  go opisać – szczególnie wygląd „toalety” oswojenie się z którą jest zapewne dla każdego Europejczyk wyzwaniem (dla znających się na rzeczy powiem tylko, że jest na modłę azjatycką).  Wskazówki udzielone mi przez jednego z wykładowców przed wyjazdem okazały się słuszne- pół roku w Indiach może się okazać zbyt krótkim czasem żeby je naprawdę polubić- już dzisiaj wiem, że pogodzenie się z tutejszą rzeczywistością zajmie takiemu „białasowi” trochę czasu- kto wie czy rok wystarczy.

Drugiego dnia rano wpadli studenci z organizacji komunistycznej, którzy są najsilniejszą grupą na uczelni- organizują dzisiaj marsz- może wpadnę, chociaż niewiele zrozumiem to łażenie z pochodniami w środku nocy może być dość ciekawe. Aparatu niestety jeszcze nie mam, ale jak będzie to sweet focie popłyną strumieniem, o ile pozwoli mi na to Internet w cenie 95 rupii za 1 GB- 7 złotych. To, plus tych kilku miejscowych sprzedawców, którym oczy złowieszczo świeciły kiedy starali się mnie naciągnąć na 3 razy wyższą cenę stworzyło pytanie- gdzie są te tanie Indie o których słyszałem?

 Parada studentów komunistów- o ile okazali się być bardziej socjaldemokratami w naszym rozumieniu to cenią sobie jednak wujaszka Lenina.  Wiem już od teraz co oznacza słowo dushman i kilka innych, których nasłuchałem się trochę przez te 2 godziny. Atmosfera nie do opisania- masa pochodni i ludzi zdzierających sobie gardła nieustannymi okrzykami, niektórzy wyglądali trochę jak ogarnięci jakimś quasi- religijnym uniesieniem.  Na koniec przemowa liderów ruchu, przerywana aplauzem tłumu . Ludzie przyjaźni, z chęcią tłumaczący mi te różne hasła- dużo studentów języka rosyjskiego. Jak powiedzieli mi moi współlokatorzy komunista na uczelni to ktoś, kto pomoże ci nawet o 2 nad ranem, byleby tylko zdobyć głos w zbliżających się wyborach do zrzeszenia studentów. Zobaczymy co czeka mnie dalej, ale z pewnością nudy tu nie zaznam.

6 komentarzy:

  1. Fajnie, że opisujesz swoją podróż do Indii. Bardzo ciekawe spostrzeżenia - warte uwagi każdego, kogo interesuje ten kraj. Powodzenia w dniu jutrzejszym!

    OdpowiedzUsuń
  2. Konrad, weź idź sobie zobacz protest Baby Ramdeva, ponoć (:D) gdzieś się rozbija w New Delhi, możesz mi napisać, czy naprawdę jest taki ... oszałamiający, jak się go w The Hindu przedstawia ;).
    ... wspominałam, że zazdroszczę? ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. O, i jeszcze jedno - jak tam Dzień Niepodległości?

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzieki za przychylne komentarze, a co do Baby to pewnie jeszcze sie spotkamy, najpierw musze jednak jeszcze troche powalczyc z tutejsza zabojcza biurokracja- dzien niepodleglosci uplynal na lazeniu z komuchami wiec calkiem przyjemnie

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz już wiesz jak wyglądają komuniści w swoich płomiennych przemowach ;p zapewne Lenin, Bierut, Gierek i mój mistrz Gomułka :) dobrze, że przyjmujesz to na chłodno, podobał ci się ten marsz? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie narzekam, było dość ciekawie. Komuś z Polski ciężko jednak przyjąć do wiadomości, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy chcieliby dobrowolnie zaznać "licznych dobrodziejstw" komunizmu.

      Usuń