Jaipur (stolica Rajasthanu) jest znany ze swoich licznych zabytków, które są
oblegane przez turystów. Oczywiście wszystkie one są warte zobaczenia, ale
czasem nie zaszkodzi nieco zwolnić i rozejrzeć się po mieście, z reguły dostarcza to
znacznie więcej przygód, niż podziwianie kolejnej kolumny w pałacu i kolejne zdjęcie na tle znudzonego wielbłąda.
Tym razem postanowiłem przejść się wieczorem po rynku Jaipuru- znanym także jako Pink City (dosłownie Różowe Miasto- uwaga wbrew pozorom wszystkie budynki są tam różowe; Stare Miasto). Chodzenie między straganami pełnymi wszystkiego co świecące, plastikowe, błyszczące, czasem tandetne, czasem dość unikalne to fajne przeżycie. Dookoła masa sprzedawców, oczywiście każdy chce zaoferować „very gud prajs and very gud qualiti”. Jak zwykle robiłem zdjęcia wszystkich ulicznych sklepów, ludzi, zwierząt i tego co nadaje klimat indyjskiej ulicy. Że czasami pytam się o zgodę, tym razem zapytałem starszego mężczyznę sprzedającego przyprawy. Nie tylko z uśmiechem się zgodził, ale i poprosił żebym z nim usiadł.
Tym razem postanowiłem przejść się wieczorem po rynku Jaipuru- znanym także jako Pink City (dosłownie Różowe Miasto- uwaga wbrew pozorom wszystkie budynki są tam różowe; Stare Miasto). Chodzenie między straganami pełnymi wszystkiego co świecące, plastikowe, błyszczące, czasem tandetne, czasem dość unikalne to fajne przeżycie. Dookoła masa sprzedawców, oczywiście każdy chce zaoferować „very gud prajs and very gud qualiti”. Jak zwykle robiłem zdjęcia wszystkich ulicznych sklepów, ludzi, zwierząt i tego co nadaje klimat indyjskiej ulicy. Że czasami pytam się o zgodę, tym razem zapytałem starszego mężczyznę sprzedającego przyprawy. Nie tylko z uśmiechem się zgodził, ale i poprosił żebym z nim usiadł.
Po chwili przyniósł stos dokumentów.
Nie za bardzo wiedziałem o co chodzi.
Okazało się, że bez przerwy od 1981
roku zaprasza on turystów ze wszystkich stron świata do zrobienia sobie z nim
zdjęcia.
Następnie każdy turysta powinien
mu takie zdjęcie wysłać. Jak dotąd dostał on kilkaset listów z całego świata- w
tym jeden z Krakowa!
To właśnie tego typu niespodziewane
wydarzenia dodają chęci do życia. Indie czasami męczą i przytłaczają, podczas takich chwil wszystko wydaje się jednak inne, jakieś takie fajne. Miło jest spotkać kogoś kto nie patrzy na
Ciebie jak na chodzącą portmonetkę (co więcej odróżnia Poland od Holland!), a przy tym chce porozmawiać. Oczywiście po
powrocie do naszego pięknego kraju Pan dostanie ode mnie pocztówkę, ale jeśli
ktoś z Was byłby skłonny uszczęśliwić go to możecie mu też wysłać :)
Po krótkiej,
acz miłej rozmowie znikąd (jak to w Indiach) pojawił się człowiek, który chciał
zaprowadzić nas do sklepu zlokalizowanego w jakiejś ciemnej uliczce, nieco na
uboczu- obiecując, że nie będziemy żałować. Nauczeni doświadczeniem (w
podobnych miejscach np. w Varanasi można kupić dosłownie „wszystko”) podziękowaliśmy,
oczywiście obiecując, że wrócimy za 10 minut- inaczej by się od nas nie
„odkleił”.
To nie
koniec przygód. Zakupy na straganie to żywioł każdego kto lubi się targować.
Czasem
fajnie targować się dla samej sztuki- tym razem mój przyjaciel postanowił
jednak sprawić prezent swojej siostrzenicy. Nie mogliśmy się dogadać ze
sprzedawcami- ich cena (po 10 minutach targowania się) za zestaw ubranek
dla 10-latki wynosiła 500 rupii (ok. 30 złotych) my chcieliśmy to kupić za 400.
Nikt nie chciał już dalej zejść ze swojej pozycji. Wtedy wpadliśmy na pomysł-
rzucimy monetą- najlepiej o nominale 1 rupii (zwykły kawałek metalu- nawet w Indiach bez żadnej wartości) ten czyja strona wypadnie, zadecyduje o cenie. Los chciał, że wypadło nasze- 400 rupii. Sprzedawca wprawdzie nalegał, aby zrobić to jeszcze raz i był strasznie
niezadowolony, powtarzając jak mantrę, że mu się nie opłaca (wiedzieliśmy, że i tak przepłacamy), ale w końcu to szczęście zadecydowało, a wobec takiej mocy my-
zwykli ludzie jesteśmy przecież bezsilni.
Tylko w Indiach jedna rupia jest czasami warta 100 rupii |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz