niedziela, 16 grudnia 2012

Wizyta w obozie uchodźców z Birmy; kolejny problem bez rozwiązania??

Jakiś czas temu dosiedziałem się, że w Delhi przebywa irańska ekipa filmowa, która planuje nakręcić film dokumentalny poświęcony uchodźcom z Birmy w Indiach. Napisałem, odpisali- rozpoczęliśmy współpracę. Tych kilka wizyt w ich obozie oraz rozmowy z przebywającymi tam ludźmi dały mi sporo do myślenia. Wydaje mi się, że warto byłoby podzielić się chociaż częścią moich odczuć na temat codziennych warunków życia tych uchodźców w kontekście prawa międzynarodowego i problemu tożsamości. Napisać coś więcej o losach społeczności, której los jest niewielu znany.


Film opowiada o uchodźcach Rohingya, z powodu swojej odmienności zmuszonych do opuszczenia kraju przez rząd Birmy. Nie tyko wygnanych, ale i często pozbawionych całego majątku, a niekiedy i życia. Ich całkowita populacja to blisko 1.5 miliona ludzi, z czego blisko połowa w obawie o swoje życie pośpiesznie opuściła domy, uciekając za granicę. Przed opisem życia jakie toczą w obozie w okolicach Delhi warto jednak poznać dokładne znaczenie terminu uchodźca oraz zarys burzliwych losów Rohingów.



Kogo można nazwać uchodźcą?

Odwołując się do licznych umów międzynarodowych (m.in. tzw. Konwencja genewska z 1951 roku) oraz uchwał organizacji międzynarodowych można najprościej określić uchodźcę jako osobę zmuszoną do opuszczenia kraju swego stałego zamieszkania w obawie przed prześladowaniem, lub utratą życia.

Rohingowie


Rohingowie są ludem pochodzenia indoeuropejskiego, a ich aktualna liczebność wynosi zaledwie 1.5 miliona ludzi. Zamieszkują oni głównie birmańską prowincję Rakhina (dawny Arakan). W odróżnieniu od większości populacji kraju (buddyjskiego) są wyznawcami islamu oraz posługują się swoim odrębnym językiem. Ze względu na tę odmienność byli od dawien dawna prześladowani. Wiek dwudziesty zaostrzył konflikty, m.in. podczas II Wojny Światowej miały miejsce pogromy Rohingów w Birmie. Ze względu na nieustanny wzrost napięcia bezskutecznie próbowali uzyskać autonomię. Po puczu wojskowym w Birmie, który miał miejsce w 1962 roku stali się zaś ponownie obiektem prześladowań i wielu z nich wyjechało, a raczej uciekło do Bangladeszu oraz Pakistanu. Podobnie było przez niemal cały okres rządów wojskowych. Najczęściej oskarżano ich o bycie „piątą kolumną” Bangladeszu (ze względu na religię oraz podobne do zachodnich sąsiadów zwyczaje).
Obecna sytuacja to stan anarchii oraz chaosu. Birma po otwarciu się na świat w 2011 roku stała się areną wybuchu przemocy. Głównym jej polem stała się prowincja Rakhina, gdzie walki toczą się pomiędzy Rohingami, a Rakhinami. Jak to zwykle bywa w przypadku konfliktu o charakterze komunalistycznym (pomiędzy społecznościami odmiennymi pod względem etnicznym, religijnym) incydent pomiędzy jednostkami wywołał falę niekontrolowanej przemocy wobec całej społeczności. Co zasługuje także na uwagę, wielu spośród tych, którzy zostali w Birmie stało się IDPs (co najmniej 100 tysięcy osób) niekiedy nazywanymi także „uchodźcami wewnętrznymi” i mieszka w prowizorycznych obozach. Wielu Rohingów umiera tam z głodu, pomimo to rząd zabrania dostępu do nich organizacjom humanitarnym, na skutek czego sytuacja nieustannie pogarsza się.
Sytuacja większości uchodźców Rohingya jest ciężka, jako że wielu z nich nie posiada jakiegokolwiek ważnego dokumentu potwierdzającego tożsamość, a w tych wydawanych przez Birmę nomen omen wyłącznie obywatelom widnieje jasno zapisane, że są uznawani za Bengalczyków, co po opuszczeniu granic państwa nie zapewnia im jakiejkolwiek szansy na powrót. Oczywiście ONZ (Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców- UNHCR) w porozumieniu z państwami ich przebywania wydaje im tzw. ID Cards, które powinny umożliwiać im, m.in. podróż za granicę. Problem leży w tym, że nie są one honorowane przez wszystkie państwa, a co więcej nie zapewniają żadnych dodatkowych praw- np. do podjęcia legalnego zatrudnienia. Najogólniej mówiąc nie są więc one pełnoprawnymi dokumentami potwierdzającymi tożsamość.
Teoretycznie liczne umowy międzynarodowe stawiają sobie za cel pomoc uchodźcom, ale często nie jest ona możliwa, co pokazała dobitnie wizyta w ich obozie.

W obozie Rohingów


Obóz uchodźców Rohinga, który udało mi się odwiedzić jest położony we wsi Firuz Pour Namak, która znajduje się około 150 km od Delhi. Jest to jeden z 2 obozów zlokalizowych w okolicach indyjskiej stolicy. Pozostałe znajdują się głównie w Dżammu i Kaszmirze (Jammu & Kashmir).
Pierwszy dzień zdjęć był najbardziej interesujący. Oczywiście na wszystkich cudzoziemców spoglądano z zaciekawieniem. Po zwyczajowym powitaniu rozpoczęły się pytania z cyklu „where are you from”. I am from Poland- nikt spośród zgromadzonych, nigdy jednak nie słyszał o Polsce- zero skojarzeń. Mimo to po kilku godzinach, co najmniej kilka osób dopytywało się mnie za ile można załatwić nielegalny paszport do tej nieznanej Polski.  Doskonale ukazuje to desperację tych ludzi, którzy pojechaliby nawet do miejsca, o którym nigdy nie słyszeli, byleby tylko polepszyć swoją obecną, wypełnioną beznadziejnością sytuację.

Życie codzienne 
Obóz, który odwiedziłem został zorganizowany przez uchodźców na własną rękę. Jak powiedział mi  jeden z mieszkańców rząd Indii stwierdził, że nie może im pomóc, ale pozwolił na pozostanie w granicach kraju. Jeden z bogatych rolników w Harijanie zaoferował zaś nieodpłatnie ziemię, gdzie Rohingowie się osiedlili. Każdy dzień wygląda dla mieszkańców obozu tak samo. Nie mają co ze sobą zrobić, ale samo to, że są w Indiach to już coś. Oczywiście także i w tej wspólnocie istnieje podział ról w zależności od wieku i płci. Dzieci spędzają czas w prowizorycznej medresie (szkółce) zorganizowanej w jednym z baraków. Nie mogą skorzystać z państwowych szkół, bo nie posiadają żadnych dokumentów, a ich rodziców nie stać na szkoły prywatne. 
Mężczyźni- część z nich pracuje na czarno dla pobliskich rolników, wykonując prace, których nikt inny nie zgadza się wykonywać za stawki znacznie poniżej jakiejkolwiek opłacalności. 
Kobiety- ich tradycyjnym zajęciem jest opieka nad domem i troska o dzieci. Część z mieszkańców „osiedla” otrzymuje  wsparcie od członków rodziny pracujących w Bangladeszu, pozostali nie mają żadnego stałego źródła utrzymania, poza tym co udało się w ostatniej chwili zabrać z domu. Sytuacja obozu jest ciężka- nie ma prawie żadnych książek, a tylko 2 osoby potrafią pisać! Dużo dzieci ma więc wszelkie szanse żeby pozostać analfabetami przez resztę swojego życia. Problemem jest także opieka lekarska, jako że obozu nie odwiedza regularnie lekarz i jego mieszkańcy każdorazowo muszą szukać go na własną rękę. To takie trwanie w beznadziejności, gdzie każdy dzień jest taki sam.

Ludzie, którzy tu przebywają często przeżyli prawdziwe dramaty, a wiele dzieci widziało na własne oczy śmierć rodziców. W niektórych rodzinach wszystkie kobiety padły ofiarami gwałtu. Jedną z najważniejszych części kręconego filmu był symboliczny sąd dzieci nad mieszkańcami obozu. Tak jak  w prawdziwym sądzie na sali rozpraw obecni byli: sędzia, prokurator i adwokat. Mieli oni za zadanie wysłuchać historii mieszkańców i zgodnie ze swoim dziecięcym, nieskażonym pojmowaniem świata wydać wyrok- zadecydować o przyszłości współmieszkańców. To jak wiele z tych dzieci nie może się pogodzić ze swoją niesamowicie trudną przeszłością ukazała historia dziesięcioletniego chłopca, który wcielił się w rolę sędziego. Twierdził, że jego ojciec został w Birmie i czasem nawet rozmawia z nim przez telefon, kiedy jednak miało dojść do przemowy wygłoszonej przez jego matkę wybuchnął i zaczął krzyczeć „wracaj do domu, zabraniam ci mówić o naszej historii”. Jak się okazało ojciec chłopca został zabity, a on chciał nadal wierzyć, że jest inaczej.
Rohingowie byli w Birmie zmuszani do różnych obowiązków, którym nie podlegała reszta społeczeństwa. Jednym z nich było stawianie się o określonych porach roku na kontrole podczas których fotografowano całe rodziny. Jeśli brakowało chociaż jednego jej członka  pozostałych  spotykały przykre konsekwencje (m.in. deportacja). Rodzina mężczyzny na zdjęciu została zmuszona do opuszczenia kraju, kiedy podczas jednego z takich „spisów” odbywał hadż (pielgrzymkę do Mekki).

Wielu ludzi nie posiada żadnego dowodu tożsamości, oprócz wydanej przez Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) tzw. ID Card

Sklepik zlokalizowany w sercu "osiedla"; dobitny znak, że kapitalizm dotarł nawet do obozów dla uchodźców…
Niektórzy posiadają wydane przez rząd Birmy dokumenty tożsamości stwierdzające, że są… Bengalczykami.

Prowizoryczny meczet; religia (w tym przypadku Islam) często jest jedynym co pozostało ludziom.
Wszystko ma prowizoryczny charakter, a prywatność właściwie nie istnieje.


Dla zainteresowanych dokładniejszym wyglądem obozu polecam ten filmik:

Sytuacja tych uchodźców jest tragiczna w swojej prostocie

Rząd Birmy wydał większości z nich dokumenty, w których jest jasno zapisane, że nie są oni obywatelami Myanmaru, a Bengalczykami!!! W świetle prawa wydalając ich ze swojego terytorium, lub zmuszając do opuszczenia kraju go pozbył  się więc obcych obywateli- tyle, że obcych teoretycznie, bo nieposiadających żadnego obywatelstwa- apatrydów, co jest niezgodne z powszechnie obowiązującym prawem międzynarodowym (m.in.Konwencja o statusie bezpaństwowców z 1954 roku oraz Konwencja o ograniczaniu bezpaństwowości z 1961 roku). Tyle, że Birma nie jest oficjalnie związana tymi umowami, może więc spokojnie umyć ręce.

Tak więc, Rohingowie nie mają właściwie dokąd wrócić- posiadają wprawdzie tak zwane Identity Cards wydane przez UNHCR w porozumieniu z rządem indyjskim, ale to właściwie tylko kawałek plastiku, który nic nie zmienia w ich beznadziejnym położeniu.
Wprawdzie teoretycznie zajmują się nimi różne lokalne NGOs, ale ich pomoc jest  ograniczona, niestety bez wsparcia na większą skalę problemu nie da się tak łatwo rozwiązać.
Ciężko winić o aktualną sytuację rząd Indii, zmagający się z kilkuset milionami własnych obywateli żyjących poniżej progu ubóstwa, ale sytuacja ta dobrze ukazuje jak często odmienne od międzynarodowych porozumień, a nawet i starań są realia. Machiny biurokratyczne często zapominają o ludziach, a ci zapominają o rządzie- i tak wszystko płynie- codziennie tak samo, nie wiadomo w którym kierunku.

Kolejny problem bez rozwiązania?
Oczywiście przewidywanie przyszłości politycznej z reguły mija się z celem, ale rozpatrując perspektywy stojące przed Rohingami ciężko jest pozostać optymistą.
Po pierwsze, stanowią oni nie więcej, niż 3% ludności blisko 60 milionowego Myanmaru, tak więc ich pozycja przetargowa jest znikoma. 
Po drugie, w sytuacji otwarcia się na świat (co aktualnie jest udziałem Birmy) jak uczy historia zachodnie koncerny nie pytają o prawa człowieka, ale o możliwość szybkiego i łatwego zarobku. Dobitnie świadczy o tym także ostatnia wizyta prezydenta Baracka Obamy, podczas której wprawdzie poruszono temat Rohingów, prawdopodobnie posłuży on jednak USA za kolejny pretekst do wywierania presji ekonomicznej na kraj tak jak to niegdyś działo się z Chinami. Podobnie jest z próbami wydania jakże prestiżowej wszakże rezolucji Parlamentu Europejskiego. 
Część Rohingów, szczególnie tych przebywających w obozach w Bangladeszu ma szanse na uzyskanie statusu uchodźcy w którymś z zachodnich państw i rozpoczęcie nowego życia. Reszta jest zaś zawieszona w próżni, bez jakiegokolwiek dokumentu potwierdzającego ich tożsamość, bez szans na zmianę swojego statusu, bez żadnych perspektyw na przyszłość. Chociaż sam fakt, że świat szerzej o nich usłyszał daje pewną nadzieję, a kto wie może pewnego dnia przyniesie im także i upragniony pokój.

Konrad Leszczyński




Więcej o Rohingach można przeczytać tutaj:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz